Do doliny Maltatal trafiłem trochę z przypadku. Pierwotny noworoczny plan zakładał pięcio-dniową wyrypę w Rumunii, ale tamtejsze bardzo słabe warunki śniegowe zmusiły mnie do poszukania miejscówki bardziej pewnej pod względem warunków narciarskich. Szybki przegląd map i kamerek i … wybór padł na grupę Ankogel w Wysokich Taurach. Nieodległa dolina Maltatal (ok 700 km z Katowic), oferuje liczne tury na kilka trzy-tysięczników, położonych po obu stronach doliny, co było kompatybilne z moim planem spania w dolinie i dwóch wycieczek zupełnie “na lekko”. Szybko, komfortowo i w miarę wysoko.
Bardzo szybko znajduję chętnych na weekendowy wypad – do zespołu dołączają Maciek Rabsztyn i Jacek Gaczkowski. Po kilkudniowym analizowaniu prognoz, 22 stycznia, około godziny szesnastej ruszamy z Katowic, by przed północą zameldować się u zaspanej gospodyni typowej austriackiej agroturystyki. Zamawiamy śniadanie na godzinę siódmą i postanawiamy za pierwszy cel obrać Hochalmspitze (3360 mnpm), najwyższy szczyty grupy Ankogel.
Dzień pierwszy – Hochalmspitze
Poranek zaczyna się za dziesięć siódma – godzina może nie najmłodsza, ale według wstępnych założeń, pozwalająca nam wejść na szczyt i zjechać do doliny jeszcze za dnia. Finalnie meldujemy się na starcie tury ok godziny dziewiątej. Pierwsze kilometry to łagodna stokówka, wijąca się wśród drzew. Droga wygląda początkowo naprawdę kiepsko. Śniegu jest mało, więcej natomiast igliwia i lodu, no i kamienie. Wspinając się myślimy o czekającym nas niezbyt sympatycznym zjeździe.
Po kilkudziesięciu minutach, ponad granicą lasu ukazuje nam się widok na szczyty Wysokich Taurów. Choć okoliczne wierzchołki w większości nie przekraczają 3000 mnpm to wydają się nam one jakieś odległe i majestatyczne. Im wyżej tym śniegu zdecydowanie więcej, choć jego jakość pozostawia wiele do życzenia – jest stary, twardy. Wydaje się, że nie ma szans na przyjemny i satysfakcjonujący zjazd. Mimo, że podchodzimy, korzystając ze ściągniętego z sieci tracka to droga pod górę dłuży się nam niemiłosiernie. Wydaje się, że każda kolejna godzina jest dłuższa od poprzedniej przynajmniej o połowę. W końcu dochodzimy do momentu, gdzie stok robi się na tyle twardy, że Maciek z Jackiem postanawiają założyć harszle.
Ja z pewną dozą rozpaczy stwierdzam, że niestety moje “pomoce skialpinisty” pozostały w domu. Dodatkowo, z powodu dość gęstej mgły wpycham się w odcinek, który wydaje się być skrótem. Szybko przekonuję się, że skróty wcale nie są łatwiejsze. Muszę założyć raki i powoli, acz niezbyt świadomie, pakuje się w trudności, których wcale miało tu nie być. Wspinaczka w jedynkowo-dwójkowym terenie nie jest mi obca, ale zupełnie jej się tu nie spodziewałem.
Po dłuższej chwili, spotykam Maćka i Jacka, którzy wybrali bardziej logiczny wariant podejścia i już razem, wchodzimy na wierzchołek Hochalmspitze. Szczyt jest rozległy i wygodny, wiec nie odmawiając sobie wzajemnych fotek, rozkoszujemy się wspaniałymi panoramami.
Po krótkim biwaku zaczynamy długi i w sumie dość łagodny zjazd do parkingu. Zjazd odbywa się drogą podejścia i – jak już wspomniałem – jego końcówka prowadzi po starym lodzie i igliwiu, które jednak z racji zapadającego zmierzchu zupełnie nam nie przeszkadzają. Po zrobieniu 28 km trasy i pokonaniu ponad 2200 m przewyższenia, jesteśmy przy aucie.
Dzień drugi – Reitereck
W drugim dniu postanawiamy zwiedzić przeciwległe stoki doliny. Podjeżdżamy autem pod schronisko Almgasthof Leonhardhuette , znajdujące się ok 800 m nad dnem doliny i stąd zaczynamy turę.
Pogoda jest zdecydowanie lepsza niż dzień wcześniej, więc żwawo ruszamy pod górę, obierając za cel niewysoki, ale równie piękny jak poprzedniego dnia szczyt – Reitereck (2788 mnpm). Na podobny pomysł wpadają wręcz tłumy lokalesów, których spotykamy na podejściu wijącym się starym jesiennym śniegiem pośród łąk i pól. Na szczęście okazuje się, że za cel obierają jednak bliższe niż nasz szczyty, zatem po kilkudziesięciu minutach, znów jesteśmy prawie sami w dolinie.
W przeciwieństwie do dnia poprzedniego, Reitereck jest widoczny przez większość drogi. Jest ciepło i sielsko, słońce pobudza dobre humory, chociaż z drugiej strony studzi je trochę widok sporych braków w pokrywie śnieżnej. Podejście na szczyt na nartach wymaga kluczenia i szukania optymalnej linii pomiędzy licznymi kamieniami.
Jak to nierzadko w górach bywa, kilka chwil później z pięknego poranka pozostaje tylko wspomnienie. Na szczycie otulają nas chmury i zaczyna padać śnieg.
Kilka fotek i zaczynamy zjazd do parkingu. Momentami jedziemy zupełnie po omacku w mgle tak gęstej, że trudno jest nam odnaleźć drogę podejścia, którą robiliśmy przecież kilka chwil wcześniej w pięknym słońcu. Po 14 km i 1240 m przewyższenia i ponad 4 godzinach od startu jesteśmy z powrotem na parkingu.
W drogę powrotną do domu ruszamy zadowoleni, że w czasie tak kiepskiej i ciepłej zimy udało nam się zrealizować dwie długie tury i relatywnie ambitne zjazdy. Postanawiamy, że do doliny Maltatal z pewnością jeszcze wrócimy, bo potencjał na przyjemne i ciekawe wycieczki jest tu znaczny.
Komentarze
2 KomentarzyDarek Finster
Gru 3, 2020Materiał wideo: https://www.facebook.com/events/436336780705876
Maciek
Mar 16, 2020A, i jeśli komuś nie przeszkadzają zapachy gospodarstwa, to całkiem niezła kwatera to pensjonat Fuller na samym końcu doliny, tuż przy pięknym wodospadzie.
https://www.pension-maltatal.at/