SNW
Menu
  • My SNW
    • Dołącz do nas!
    • My. Sekcja Narciarstwa Wysokogórskiego KW Kraków
    • Biuletyn 2 – 2019/2020
    • Biuletyn 1 – 2019/2020
  • Współpraca
  • Netykieta
  • Przejścia
  • Wiedza
  • Generacje
  • Sieć Przyjaciół
  • Skimo
    • Kalendarz wyścigów skimo 2022/2023
  • Niejednoznacznie
SNW
  • My SNW
    • Dołącz do nas!
    • My. Sekcja Narciarstwa Wysokogórskiego KW Kraków
    • Biuletyn 2 – 2019/2020
    • Biuletyn 1 – 2019/2020
  • Współpraca
  • Netykieta
  • Przejścia
  • Wiedza
  • Generacje
  • Sieć Przyjaciół
  • Skimo
    • Kalendarz wyścigów skimo 2022/2023
  • Niejednoznacznie
Przejścia

Puchowy Grossvenediger

Jacek Gaczkowski
gru 22, 2020 1524 32
Podziel się

W czasach, gdy globalne ocieplenie daje się we znaki i w połowie grudnia próżno szukać naturalnego śniegu w rodzimych górach a obostrzenia związane z pandemią mocno utrudniają działania poza krajem, trzeba być elastycznym i wyrywać z sezonu co tylko się da.

Zatwierdzony urlop przeznaczony na szkoleniowy wyjazd KW Kraków do Maso Corto trzeba było wykorzystać 😉 Na szczęście Jakub Kościelny oznajmił, że może pojechać na przedłużony weekend, a że jesteśmy ludźmi aktywnymi i nie lubimy siedzieć w domach to automatycznie zaczęliśmy snuć plany na drugi tydzień grudnia.

Trzy wyjścia z Kubą z Gondoli na Małe Skrzyczne wystarczyły, by wybrać rejon i opracować wstępny zarys wycieczki. Prognozowane 100-150 cm opadu w weekend w Alpach tylko podsyciły nasz zapał.

Foto: Jacek Gaczkowski

Początkowo plan zakładał działania skiturowo-freeride’owe z winterraumu Neue Prager Hütte (2796 m.), lecz wspomniany opad śniegu połączony z wiatrem podniósł stopień zagrożenia lawinowego w grupie Venedigera do 5 – najwyższego. Na piątek 11 grudnia prognozowana była już stabilna 3, a po północnej stronie grani 3-2 z tendencją malejącą. Szybka modyfikacja planu i jedziemy do Salzau, by przez dolinę Obersulzbachtal dojść do winterraumu Kürsinger Hütte (2558 m.) i działać na okolicznych szczytach. Jako że Kuba był w tej dolinie wspinaczkowo w te wakacje (Crazyalpinist – Dwie Granie), wiedzieliśmy, że na parkingu trzeba sprawdzić zagrożenie lawinowe i prognozy, bo dalej zasięgu nie uświadczymy.

Lawinowa 2 i przynajmniej półtora dnia pogody – ruszamy z optymizmem! Byliśmy pierwsi i jedyni w dolinie. Od samochodu zaczęliśmy iść na fokach, ale początek był zaskakująco skromny jeśli chodzi o ilość śniegu. Na szczęście z każdym kolejnym kilometrem długiej i niestety dość płaskiej doliny Obersulzbachtal puchowa pierzyna rosła w oczach. Piękna alpejska sceneria, las, mróz, słońce górujące nad doliną i prywatnymi drewnianymi chatami, na których dachach widać było grubość opadu oraz tropy zwierząt – jedyne ślady życia w dolinie. Klimat jak ze skiturowej bajki!

Wspinamy się mozolnie podziwiając fantastyczne warunki, a ze stromych stoków ograniczających dolinę lecą różnej wielkości pyłówki. W okolicach schroniska Postalm (1700 m.) doganiają nas leśniczy na skuterach śnieżnych (jedyne osoby, które spotykamy przez weekend) i gdy dowiadują się o naszym planie oznajmiają, że winterraum przy Kürsinger Hütte jest zamknięty. Kiwamy głową i idziemy dalej nie wierząc do końca w to co usłyszeliśmy. Niedługo później docieramy do schroniska Obersulzbach Hütte (1739 m.), przy którym leśniczy ścinają choinki na święta i tym razem już podniesionym głosem informują, żebyśmy nie szli wyżej, bo jest pozamykane przez pandemię koronawirusa. Jednocześnie mówią, że możemy ewentualnie zanocować w tutejszym winterraumie. Cóż, jeśli byłaby to prawda to czekałby nas wyżej nocleg awaryjny, a tutaj mamy pewny dach nad głową i piec opalany drewnem. Rozsądek bierze górę. Zostajemy…

Foto: Jacek Gaczkowski

Jest dopiero po 13:00, więc zostawiamy plecaki i idziemy na lekko na krótki rekonesans dalszej części doliny. Wzmagający się, przenikliwy wiatr i płaski teren jednak nie zachęcają do zbyt dalekiej eksploracji, więc szybko uciekamy rozpalać w piecu 🙂

Winterraum pomimo niewielkich rozmiarów ma wszystko, co potrzebne do wygodnego spędzenia nocy – do czego już zdążyliśmy się przyzwyczaić w Alpach Austriackich. Piec, drewno, rozpałka, garnki, kubki, talerze, materace, koce, sznurki do suszenia rzeczy… Nie było “crocsów”, dlatego na Google Maps będą tylko 4 gwiazdki :-)) Rozgaszczamy się, odśnieżamy przedsionek, uzupełniamy paliwo, robimy przepak i postanawiamy iść nazajutrz w stronę Grossvenedigera i dojść tak daleko na ile pogoda pozwoli. Po świetnie przespanej nocy i obfitym śniadaniu (kaszotto!) ruszamy o 7:30 po wczorajszych śladach. Pogoda dobra, trochę wysokich chmur oraz brak wiatru. Idąc płaską częścią doliny, mijamy wyciąg do Kürsinger Hütte, wspinamy się na próg jeziora polodowcowego i dalej po jeziorze zmierzamy w stronę lodowca. Śnieg na tym odcinku, był mocno sprasowany i wywiany, a my już wiedzieliśmy, że zjeżdżając to miejsce będziemy pokonywać “na Justynę Kowalczyk”.

Wchodzimy na lodowiec Obersulzbachkees, by powoli piąć się w górę zostawiając jedynie dwa ślady nart na gładkiej niczym tafla wody powierzchni śniegu. Po lewej stronie pokazuje nam się kawałek schroniska Kürsinger Hütte. Grossvenediger dumnie prezentuje swoją sylwetkę w oddali, a chmury i słońce nad nim tworzą ciekawe efekty. Z letnich obserwacji Kuby na drodze przez lodowiec nie ma szerokich szczelin. Mając dobrą widoczność i znając orientacyjny przebieg trasy postanawiamy nie związywać się liną.

Foto: Jacek Gaczkowski

Czas mija, wysokość rośnie i czuć już jej wpływ na naszą wydolność. Niebo w między czasie zrobiło się czyste. Raz do przodu wychodzi Kuba raz ja. Widoki na otaczające nas trzytysięczniki stają się coraz ciekawsze, ale widzimy niestety, że do Grossvenedigera przykleiła się chmura. W oddali zauważamy, że niebo znów zaczyna robić się szare, a przed nami w końcu ukazuje się przełęcz Venedigerscharte (3407 m.). Wygląda bardzo zachęcająco. Gdy jesteśmy w połowie drogi na wspomnianą przełęcz, doganiają nas prognozowane w drugiej części dnia zmiany pogodowe. Przez chwilę głośno zastanawiam się czy warto wchodzić do góry i zjeżdżać w gorszej widoczności, czy może lepiej zjechać z przełęczy w słońcu. Po krótkiej rozmowie z Kubą postanawiamy jednak wejść ostatnie 250 metrów na fokach pod sam szczyt i dokonać pełnego zjazdu.

Foto: Jakub Kościelny

Jeszcze przed szczytem ubraliśmy się do zjazdu. Na górze pstrykamy szybkie fotki, przepinamy się i zjeżdżamy po wywianym zboczu, uciekając od przeszywającego zimnego wiatru i temperatury odczuwalnej w okolicach przynajmniej minus kilkunastu stopni. Od przełęczy zjazd w puchu dostarcza nam wiele radości. Widoczność jest ograniczona, pada śnieg, trzymamy się więc własnych śladów i kręcimy z uśmiechem na ustach. Szybko dojeżdżamy do okolic jeziora, gdzie śnieg zmienia swoją strukturę, a teren się wypłaszcza. Przedzieramy się do progu, optymalizujemy linie zjazdu pod kątem najmniejszego użycia kijów i po chwili znajdujemy się już “w domu”. Około 16 km +/- 1900 m pokonaliśmy w niecałe 9 godzin w tym 1.5 godziny zjazdu.

Foto: Jacek Gaczkowski

Resztę dnia spędzamy przy piecu relaksując się i zjadając zapasy przeznaczone na niedzielę 🙂 Wiemy, że jutro z tej wysokości nie będzie nam dane nic zdziałać, więc pozostanie nam tylko zjazd do auta po śniadaniu. Jak się rano okazało pogoda i tak nie pozwoliłaby na działalność wysoko
w górach. Cały czas prószył śnieg, a pułap chmur był gdzieś na wysokości 2000 m.

Foto: Jacek Gaczkowski

Zjazd z początku ciężko nazwać zjazdem. Suniemy po płaskim raz z kija, raz “na Justynę”, by za chwilę zjechać z niewielkiej pochyłości kilkadziesiąt metrów. Aż docieramy do serpentyn na stokówce gdzie grawitacja przybija z nami żółwia i jedziemy jak należy prawie pod sam samochód. Pakujemy się i późnym wieczorem jesteśmy już we własnych domach. Jacek Gaczkowski i Jakub Kościelny

Mapa i profil trasy:

Foto: Jacek Gaczkowski
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
49
48
50

Podziel się
Autor
Jacek Gaczkowski
Człowiek nie lubiący siedzieć w domu i pozytywnie zakręcony na punkcie aktywności fizycznych w outdoorze. Turysta, biegacz, kolarz, narciarz i wspinacz. Z górami związany od 2014 roku, z nartami od 2017. Nastawiony na cel jakim jest samodoskonalenie i stały progres we wszystkim czym się zajawi. Ulubiony cytat? "Niby wszędzie dobrze gdzie nas nie ma, ale tam gdzie jestem jest zawsze fajnie!" Dozoba w terenie! I zapraszam na swoje media społecznościowe :) https://www.instagram.com/jacur_/ https://www.strava.com/athletes/26436223

Poprzedni

Skitury z głową

Następny

Dieta bazowa skialpinisty - część pierwsza. Odżywianie na co dzień

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

KLUB WYSOKOGÓRSKI KRAKÓW
ul. Pędzichów 11/10A,31-152 Kraków
e-mail: kw@kw.krakow.pl www: kw.krakow.pl kontakt z redakcją: snw-redakcja@kw.krakow.pl
Back top