Dla mnie i mojego ulubionego austriackiego kolegi skitour, to nie tylko narty czy chodzenie po utartych szlakach. Lubimy także eksplorować nowe, odosobnione miejsca, które nie są w ogóle odwiedzane, bądź bardzo rzadko. Pozwala to na godziny obcowania z naturą w miejscach, gdzie częściej spotyka się kozice niż ludzi 😊 Gdy do tego dołożymy jeszcze odrobinę wspinania i graniówki – otrzymujemy perfekcyjną wyrypę !!
Po przestudiowaniu możliwych opcji padło na północne kuluary Fleckistock. Jednakże po sprawdzeniu warunków na miejscu zdecydowaliśmy się na opcję B – trawers Stucklistock. Oba szczyty znajdują się w Szwajcarii w kantonie Uri.
Aby było lżej – oczywiście poszliśmy bez liny, co zaowocowało wycofem jednego z partnerów w połowie trasy… Przyznaję – lina by się jednak przydała 😉
Początkowo bardzo szybko zyskujemy metry, na szczęście jest dość stromo, więc szybko uciekamy przed wysokimi temperaturami. Do przełęczy mamy łącznie ~1700m podejścia.
Po pokonaniu progu naszym oczom ukazuje się cel pierwszej części naszej wycieczki – Stucklistock.
Z przełęczy czekało nas przejście granią (II/III) na szczyt Stucklistock. Na grani kilka czujnych momentów, gdzie niestety jedno lufiaste przejście pokonało wspomnianego wcześniej towarzysza, którego to wysłaliśmy na zjazd z ekipą napotkaną po drodze. My, trzymając się zasady ‘potrzymaj mi piwo’, udaliśmy się w dalszą drogę 😉
Szczyt uraczył nas niesamowitymi widokami. Pozwoliliśmy sobie na chwilę przerwy przed pierwszym dzisiaj zjazdem.
Kilkadziesiąt metrów za szczytem znaleźliśmy w końcu kuluar, który wyglądał na zjeżdżalny (SS-; 4.3 E2/E3 300m, później 35-40st.), zjazd miał nas wyprowadzić na lodowiec Tschingelfirn na wysokości około 2700-2800. Początek zjazdu (pierwsze 50-100m) twardy i zalodzony, w tym miejscu i przy tym nastromieniu spowodował mocniejsze bicie serca ;P Po przewinięciu się przez granicę klifu – puch i odpuszczone firny aż na dno cyrku lodowcowego 🙂
Zgodnie z planem – pierwsze linie nasze!
Po zjeździe (w ‘piekarniku’) pozwoliliśmy sobie na jeszcze jedną przerwę. Zostało ostatnie podejście 200-300m w bardzo urokliwym terenie a następnie nieprzyjemna grań prowadząca do następnej przełęczy. Jak widać, pomimo zmęczenia humory nam dopisują 😊
Została ostatnia część grani… tutaj również trochę żałowaliśmy braku liny, ale przynajmniej jest nauczka na następny raz – niektóre gramy jednak nie powinny zostawać w bagażniku…
Patrząc z grani na przełęcz wyglądało, że będziemy musieli się przekopać przez nawis (w ten sposób też chcieliśmy przetestować zbocze ;P), ale okazało się, że udało się znaleźć fajną wnękę, która umożliwiała bezpośredni zjazd (SS-; 4.3 E1 100m, później 1300m fajnego zjazdu do doliny z krótkimi sekcjami 40-45).
Odpalamy kolegę i w dół na piwko 😊